Z zeszłym tygodniu przypomniała mi się pewna historia trafnie opisująca moje dzieciństwo, zanim nie poszłam do szkoły. A idzie ona tak....
Wreszcie z wielkim fochem zgodziła się. Wyszłyśmy na dwór.
Czuję ,że zrobiłam coś źle, czuję wstyd i wyrzuty sumienia. Czuję ,że wolała bym już zostać w domu.
Jesteśmy jednak na placu zabaw.
-No baw się!
Ale czym mamo?
Nigdy nie chciałam sprawiać dorosłym kłopotu. Znalazłam zieloną łopatkę, zakopaną gdzieś w piaskownicy. Nie pamiętam dzieci wokół mnie. Nie interesowałam się nimi. Bałam się ich jak dzikie zwierzątko. Proszę, nie patrzcie na mnie. Wzięłam do ręki zieloną łopatkę i monotonnie przesypywałam suchy piach z miejsca na miejsce.
- Nie siadaj tam! Tylko się nie ubrudź! Zaraz idziemy!
KURWA JEGO JEBANA MAĆ!
Ktoś miał jakieś wonty bo zajęłam mu miejsce w piaskownicy. Boże , zabierz mnie stąd! Niech umrę, niech rozpłynę się w nicość! Zapadnę w pustkę, gdzie nikomu już nie będę przeszkadzać!
Kilka dni później dostałam piękny zestaw miniaturowych garnków, którymi nie mogłam się bawić na dworze "bo dzieci ci popsują". I to tyle jeśli chodzi o sens bycia dzieckiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz